Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

drogę, ale wkońcu djamenty saskie musiały posłuszne poprzedzać szwedzkie owo skromne ubóztwo.
Piper, na przyjęcie panów, kazał na komin parę polan drew dorzucić.
Rozmowa, wydająca się zdala wesołą, poczęła się pono od Karolowych butów, o których historji słuchał August z żywem zajęciem, przeszła potem na zimę i mrozy, na podróż odbytą po grudzie z Warszawy, na najbłahsze przedmioty, aż do guzików miedzianych Szweda i jego koncerza.
Stali obok siebie w zagłębieniu okna, zwróceni twarzami, unikając wejrzeń długich i przebyli tak prawie godzinę całą. August się ciągle uśmiechał.
Szwed w końcu porwał się jakby zmęczony.
— Jedziemy do mnie — rzekł.
Na wschodach August musiał iść przodem.
Przed gankiem stał świeży koń dla niego przygotowany, którego dosiadł dzielnie, bo w tem celował, i puścili się obok siebie, jadąc do Altranstadtu. Tu ich z obiadem czekano, który u Karola nigdy godziny nie trwał.
Mieszkanie, które zajmował, było nadzwyczaj szczupłe i skromne.
W pierwszej izbie stał okrągły prosty stół, już nakryty i kilka drewnianych stołków. Tylko dla Augusta przygotowano miękkie krzesło. W drugiej widać było tapczan zarzucony kołdrą sukienną, ze skórzaną poduszką, stolik w rogu do umywania, a na kołkach po ścianach trochę wcale niepozornej broni.
Podano jedzenie. Szwed był milczący, August ożywiony, wesół i zmagający się na to, aby pokryć znękanie i zakłopotanie. Wczesna noc zmusiła go tu nocować, ale nazajutrz rano wyrwał się po najserdeczniejszych uściskach do Lipska, rad, że mu tym razem nie kazano się kłaniać i ściskać z królem Leszczyńskim, bo to już było nad jego siły.
Ale pierwsze odwiedziny zapowiedzią tylko były następnych i wzajemnych, a Szwed upierał się przy