Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

a co osobliwsza, ubrał się w bardzo przyzwoity strój niemiecki.
Ponieważ chciano mu pokazać wszystkie przepychy, zawieziono go do tak zwanego wielkiego ogrodu i włoskiego pałacu za Pirnajską bramą, gdzie ugaszczano go i rozweselano do trzeciej rano, to jest do białego dnia, a Car jakoś w tej ciepłej atmosferze, którą go otoczono, choć w początkach był skrzepły i chmurny, coraz się okazywał weselszym. Wpływała może na to okoliczność, że sam będąc tu, nie potrzebując na nikogo zważać, otoczony tylko ludźmi niższej sfery, poczynał sobie nie oglądając się na nikogo.
Nad rankiem zgadało się o sławnej twierdzy Königsteinie. Car zażądał ją widzieć. Podano konie i powozy i ruszono tak żwawo, że o szóstej kareta stanęła u bramy.
Nastąpiło tedy oglądanie twierdzy, cekhauzu, wszystkich osobliwości, potem obiad i koncert, do którego Car zasiadł w doskonałem usposobieniu. Do piątej godziny wieczór zabawiał się, i nie powracając już do Drezna, wprost przez Czechy ruszył ztąd do Wiednia. Nie miał najmniejszego przeczucia jakie go wiadomości oczekiwały tam i jak rychło nazad powracać będzie musiał.
W ciągu tych wszystkich uroczystości, nieszczęśliwy Witke, któremu przykazano wszystko widzieć na własne oczy, dla zdania sprawy, musiał w kącie niepostrzeżony stać, patrzeć i słuchać. Miał więc czas badać jednego z najoryginalniejszych ludzi swego wieku, w którym uderzała go najbardziej energja i lekceważenie tych fraszek, do których tu wykwintne towarzystwo wielką przywiązywało cenę.
Obejście się też jego z ludźmi znamionowało panującego, który granic swej władzy nie znał i nawykłym był postępować wedle własnego popędu, nie krępując się niczem.
Wieczorem Witke nie czekając na panów, którzy