Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

sideł uniknąć potrafił; przyjazd lorda Marlborough nastręczył jeszcze nową próbę.
W progu domku, w którym Leszczyński z żoną przyjmował przyjaciela, Karol mu rękę na ramieniu położywszy, zawołał despotycznie:
— Jutro musisz być u mnie na obiedzie... Marlborough przybywa...
Spojrzeli sobie w oczy i król Stanisław, myśl przeniknąwszy, odparł smutnie.
— Na co mnie i jemu chcesz uczynić przykrość? Ukłon jego nie sprawi mi przyjemności, a mój widok odbierze mu apetyt i pragnienie.
— O! pragnienia z pewnością, nie! — odparł Szwed. — Wiem, że tobie to nie uczyni przyjemności, ale się nudzę i niedosyć mu dokuczyłem. Musisz paść ofiarą. Kilka godzin przebyć z nim, starczą ci siły. Rachuję na twe przybycie, wymagam go.
Rozśmiał się wesoło.
— Przecież i ja się zabawić muszę, a nie mam ani Coseli, ani błaznów nadwornych, ani takich jak August Frölichów i Kyanów.
W ten sposób Leszczyński zmuszony został stawić się na obiad do Altransztadtu. Przybył tu wcześniej tak, że nadjeżdżający, strojny i świecący od złota i diamentów Saski pan, już go tu zastał. August więcej się domyślił i przeczuł tu tego przeciwnika, niżeli widział, bo oczyma tak umiejętnie manewrował, ażeby się nie spotykały z łagodnem i smutnem, pełnem powagi wejrzeniem Leszczyńskiego.
Pokój w którym oprócz trzech królów, lorda Pipera i kilku jeszcze z orszaku Szweda, nie było nikogo, szczupły, wymagał nadzwyczajnej baczności, aby nie ocierali się jedni o drugich. Król August dał dowód gibkości, zręczności i przytomności umysłu niezwyczajnej, zawsze tak kierując sobą, ażeby ktoś go od Leszczyńskiego oddzielał.
Była to jakby gra na szachownicy, po której Karol XII pionków swych popychał, a Sas jak mógł