Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

zdrażnienia małego człowieka, gdytylu znakomitych i zasłużonych nie wahał się strącić i więzić.
Pytano się tylko ze zdumieniem, co gniew królewski po wielu latach tak wiernej służby wywołać mogło?
Nie wiedział nikt, ale rumieniła się i mięszała słuchając o tem płocha i dziecinna Denhoffowa — a wkrótce potem dowiedziały się od niej przyjaciółki, i doszło to do nieprzyjaznych, iż się poskarżyła królowi — Mazotin, podpiwszy, śmiał się do niej zalecać!!
Na zamkowej ulicy pod Rybami, gdzie w miejscu zupełnie nieczynnego i czytającego biblię po dniach całych Witkego, rządził jakiś jego krewny — stojącemu w zadumie u bramy Zacharjaszowi przyszedł ktoś szepnąć do ucha.
— Wiesz? nosił dzban długo wodę, aż się ucho urwało. Constantini siedzi na Königsteinie.
Witke obojętnie to przyjął — co go ten szkaradny koczot obchodził?! Nazajutrz jednak kij wziął z kąta i pieszo wyciągnął za miasto, prostym gościńcem do tej przesławnej naówczas twierdzy, która uchodziła za niezdobytą, a dziś jest tylko zabytkiem, którego by nikt bronić nie próbował.
Zacharjasz miewał teraz często fantazye takie — nie bywało go w domu po dni i tygodni kilka.
Na Königstein się dostać w owe czasy nie było łatwo, ale dowódzcą twierdzy był dawny znajomy, pułkownik, który sławił wina Witkego i często do komórki na nie przychodził. Kupiec się zameldował do niego.
Właśnie gromadkę swej załogi musztrował w podwórzu na górze, a był, lub udawał, że złym był okrntnie.
Zmiękł jeduak, zobaczywszy Witkego, nad którym