Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

— Brandeburczyk też się nam do niej przypyta — szepnął Piotr. — Ja się go lękam, przebiegły jest, ostrożny, stąpa powoli, ale gdzie stopę postawi tam się trzyma. Patrzcie i teraz, on poczynać nie chce... a gdyby nam się oślizgnęła noga? — poda rękę Szwedowi.
August mniej bystry, a świeżo ujęty przez Fryderyka, głową potrząsnął.
— To się tłumaczy — rzekł — mniej od nas ma do stracenia. My się ziemią dzielić i okupywać możemy... on nie, jemu ciasno dla przyszłej Królewskiej Mości.
— A komuż z nas za szeroko? — odparł Car — mnie Turek dusi. Rad nie rad w przyszłości wojnę z nim zostawić muszę następcom, aż do wygnania ich, lub wytępienia. Dla tego z wami pokój stanąć powinien... pokój mocny...
— Tak mocny, jak my dwaj jesteśmy — przerwał król i mówiąc to, srebrny kubek zgniótł jak liść w ręku.
Napili się razem. Piotr, który się nieco zachmurzył, rozjaśnił twarz i powoli i rzekł:
— Pokaż mi swych polaków. Słyszę o niech wiele, nie widziałem prawie. Rad poznam tych carzyków waszych.
Wojska polskie, naówczas w marszu będąc pode Lwów, niezbyt się daleko znajdowały. August zaledwie posłyszawszy życzenie Cara, pochwycił dzwonek... wbiegł paź; kazał król powołać sekretarza i list natychmiast na całą noc do hetmana Jabłonowskiego wyprawić, który potroszę się tego wezwania spodziewając, z hetmanem polnym Szczęsnym Potockim, był już w pogotowiu do wyruszenia. Staremu Jabłonowskiemu zdawało się, że ujmą byłoby dla wojsk polskich, gdyby na ziemi polskiej sasi tylko mieli się prezentować Carowi.
Półtora tysiąca jazdy co najprzedniejszej, chorągwi pancernych, usarzów, petyhorców, towarzyszyć panom hetmanom się gotowało. Gdy zapraszający list królewski nadszedł do Jabłonowskiego, w którym