Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

ne, po którem się różnych jezdnych i pieszych dużo snuło.
Koniuszy hetmana polnego Szczęsnego Potockiego, który nigdy w żywe oczy nie widział Cara, biegnąc konno potrącił go nieostrożnie, za co Piotr rozgniewany biczyskiem, który w ręku miał, chłostać go zaczął. Koniuszy, czy go się domyślał, czy nie, przy sobie mając towarzyszów kilku, natychmiast szabli dobyli i rzeźko się za uchodzącym Piotrem rzucili.
Nie rychło jakoś dopiero wstrzymano koniuszego wołaniem:
— Stójcie, stójcie, to Car!!
Zadyszany, sapiąc przybiegł Piotr do króla, który szczęściem z Jabłonowskimi stał w pobliżu i pół śmiejąc się na pół gniewnie zawołał do starego hetmana Jabłonowskiego, którego jakoś szczególnie polubił.
— Twoi Lachy chotiły mne rozrubaty![1]
Rzucił się nastraszony hetman zaraz chcąc inkwizycyą surową począć i sprawiedliwość wymierzyć, ale Piotr go wstrzymał.
— Daj pokój, jam go pierwszy uderzył! Cicho, licho, niema czego roztrąbiać...

Hetmanowi staremu mógł król nawet zazdrościć, tak widocznie go nad innych Car preferował. Powaga, wiek, szlachetny sposób obejścia, się, w którym eleganckiej uniżoności Augusta nie było, podobały mu się i powtarzał kilkakroć, napiwszy się, hetmanowi, że gdyby go u siebie miał, jak ojca by szanował i słuchał. W części zaś afekt ten przeszedł i na wojewodę ruskiego, syna hetmana, który, że trzymał nad granicą ukrainną Białocerkiew, Car go zwał „sasidom.“

  1. Język rusiński, który pisarze nasi wkładają w usta Carowi, nie mógł być przez niego użytym, gdyż używał języka moskiewskiego, niechcieliśmy jednak nic zmieniać ze źródeł.
    (P. A.)