Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

na była narzędziem potrzebnem. Przez nią trafiał do Prymasa, nad którym czuwać było potrzeba, ona często mogła mu objaśnić i ułatwić to, czego nie potrafił ani Fleming, ani Przebędowski.
Lubomirska przewidywała, że się w sercu króla nie potrafi utrzymać, chciała tylko zdobyć tytuł i wyposażenie.
Na pozór lekka, roztrzepana, zalotna, nawet nieoględna, w istocie była niesłychanie zręczną i przebiegłą, a ta powierzchowność motyla, to zdradzanie się, te wrzekome omyłki jakie popełniała, słabości, za które ją rodzina strofowała — były doskonale obliczone i przygotowane.
Najprzebieglejsi nawet, których zwieść i obałamucić było nadzwyczaj trudno, dawali się jej w błąd wprowadzić, tak doskonale naturalną się wydawała w postępowaniu. Jednym ze środków obudzenia zaufania był najmniej pospolity, a więc najskuteczniejszy.
Popełniała umyślnie, jawne omyłki, ażeby zmylić tych, coby ją posądzać chcieli o zbyt mądre obrachowanie.
August zazdrosny i podejrzliwy, nigdy jej nie posądzał. Omdlenie to, w czasie turnieju, było rękojmą przywiązania, które tem gwałtowniej się objawiało, im więcej stygło.
Oprócz tego podkomorzyna w stosunkach z królem umiała je utrzymać na pewnej wysokości idealnej, gdy August gdzieindziej schodził, aż do najostatniejszych krańców bezwstydu i rozpasania. Z nią zawsze musiał grać rolę rycerskiego kochanka, bohatera, półbóztwa.
Miłość dla niej miała tę właściwość i to ją nie stałemu panu, czyniło znośną. Znajdował w niej pewną odmianę urozmaicenia. Z aktorkami francuzkiemi dopuszczał się bydlęcych niemal wybryków, z nią musiał być, choć najbardziej namiętnym, przyzwoitym i wytwornym.