Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

Przed chwilą zbiegli się tu byli senatorowie najbliżsi Majestatu oddani mu, pozjeżdżali sasi, wpadł Pflug, przybyła blada Lubomirska... Wszystko to znikło w głębi pokojów, w których złowrogie panowało milczenie...
Saska i polska służba, pomiędzy którą, rzecz niewyczajna, starszyznę i faworytów: Constantiniego, Hoffmana, Spiegla i Witkego widać było, zwykle stroniąca od siebie i trzymająca się osobną gromadką, zbliżała się ku sobie i wymieniała pytania i odpowiedzi.
Rok zaledwie upłynął od świetnych owych nadziei, któremi karmił się August po zjeździe z Carem Piotrem w Rawie, ale położenie niespodzianie zmieniło się straszliwie. Ów młokos nieopatrzny, któremu pewną zgubę przepowiadano, w Danji zadał ciężką klęskę przeciwnikowi, Cara Piotra zbił pod Narwią... August przeciwko niemu stał z przemagającą artylerją swoją i najlepszemi ludźmi pod Rygą, oczekując wieści zwycięzkich od Fleminga. Same działa saskie miały szwedów zetrzeć na miazgę.
Goniec przyszedł do Warszawy od Fleminga. Co przyniósł? nie wiedział jeszcze nikt stanowczo, ale trwoga się szerzyła. Nie zwiastował zwycięztwa to pewna.
Z Warszawy do Bielan po kolei przyjeżdżali konno i kolebkami przyjaciele królewscy, z twarzami blademi wpadali do sali na pokoje i nikli w nich. Panowało grobowe milczeni.
W antykamerze Mazotin stał zapatrzony w okno, a na sfałdowanem jego czole czytać było można więcej niż niepewność i troskę. On i Witke, który wychudł, zbladł i w tych usługach pana i Lubomirskiej zestarzał i znędzniał do niepoznania, spoglądali na siebie i potrząsali głowami znacząco.
Reszta służby snuła się około nich, pragnąc zaczepić i wybadać, ale Constantini i Witke ruszali