Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

innemi zastąpić, Was nam nikt i nic w świecie nie potrafi....
Co się naówczas działo z królem, tylko po jego bledniejącej, kraśniejącej, mieniącej się twarzy, domyśleć się było można. Suknię zapiętą na piersiach, rozerwał, aby odetchnąć. Chciał krzyknąć, zabrakło mu głosu, aż wybuchło z ust.
— Konia! konia!! kto żyw, konia!!
Niemcy, którzy go znali, iż nieraz w gniewie srogim dla uśmierzenia go, znużeniem konie do zdechu zajeżdżał, nie wahali się usłuchać rozkazu, chociaż księżna u nóg mu się położyła, błagając. Nie widział jej nawet... i wołał konia.
Constantini rzucił się ku stajniom, ale zamiast konia dla króla, rozkazał wyprowadzić wierzchowych ile ich było, gdyż samego puścić go nie chciał.
August, gdy się prowadzony siwy jego wierzchowiec pokazał, jak stał, nic nie biorąc na głowę, szablę tylko konwulsyjnie, bezwiednie przypasawszy, wybiegł rozpychając tych, co mu na drodze stali... wprost do konia... Kilku sasów, kilku z polskiej młodzieży skoczyło na podane wierzchowce, aby mu towarzyszyć.
Sądzono, iż król popędzi do Warszawy — tymczasem zdaje się, że nie patrząc kierunku, wbił ostrogi koniowi i puścił się cwałem na oślep.
W pałacyku wszyscy pozostali, w oczekiwaniu i trwodze jak osłupieli, milczący — czekali, a kobiety wyniosły księżnę omdlałą.
Król i towarzyszący mu, znikli z oczów, wśród drzew otaczających.
Poczęło się coś niepojętego, niezrozumiałego dla tych, którzy za królem gonili.
Krew koniowi ciekła pod wbitemi w brzuch osrogami. Koń i jeździec oba wściekli, walczyli z sobą. W szalonym pędzie, siwy przeskakiwał kłody, płoty, rowy, a król smagał, kolanami dusił, ostrogami krajał mu boki. Całą swą wściekłość wywarł na nim.