Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

plastrem, innego nic nie pomoże, nawet zwycięztwo nad tym Szwedom przeklętym!
W kilka dni potem król już się zabawiał w Warszawie, gdy wcale niespodziewanie oznajmiono mu tu przybycie Aurory z kondolencją.
Königsmarek woziła z sobą prawie zawsze Spieglowę, oprócz więc księżnej Cieszyńskiej dwie pocieszycielki stawiły się z kondolencjami.
August je prawie wszystkie zawsze przyjmował z wielką galanterją, grzecznością, zalotnością niemal, obdarzył czasem, zapraszał na wieczerze, odwiedzał, ale żadna z tych Arjadn opuszczonych raz, na nowo sobie serca, a raczej zmysłów zdobyć nie mogła. Nowość nawet najmniej ponętna więcej go ku sobie pociągała.
Przyjął jednak przybywającą Aurorę bardzo wdzięcznie, pojechał do niej i przesiedział dosyć długo. Königsmarek próbowała go pocieszać, za pierwszem jednak słowem brwi mu się ściągnęły i porywczo zwrócił na inny przedmiot rozmowę.
Był to jego zwykły sposób unikania wrażeń bolesnych. Zamiast szukać przeciwko nim ratunku, August je ignorował. Jak ów struś chowający głowę przed nadchodzącem niebezpieczeństwem, ani myśleć o niem, ani mówić nie chciał. Opatrzność i ludzie, mieli obowiązek uwalniać go od wszelkich losu napaści.
Zamiast mówić o Szwedzie i o wojnie z nim z Aurorą, w początku zabawiał ją rozpowiadaniem o paniach polskich, o strojach i obyczajach wiejskich, o plotkach z Warszawskiego bruku, a właściwiej błota, bo znaczniejsza część miasta nie była brukowana.
Dopiero po dość długiej zabawie z piękną zawsze szwedką, wstając z siedzenia odezwał się żartobliwie.
— Któż wie? bardzo mi się jeszcze możecie przydać, Karolek jest waszym królem, wy szwedką. Młodziuchny jest, a wy macie potęgę wdzięków i rozum.