Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

wiedział, było, że w Warszawie mógł codziennie prawie napawać się widokiem, w oczach jego z nadzwyczajną szybkością rozwijającej się pięknej Henrjetki.
Matka stęskniona i niespokojna od roku domagała się powrotu, a przynajmniej przyjazdu jego na czas jakiś do Drezna, interesa handlu cierpiały na oddaleniu głowy domu. Witke tęsknił, zżymał się, ale Constantini łudząc go, grożąc, wyśmiewając i łechcąc na przemiany, z dnia na dzień wyjazd do Drezna wstrzymywał.
Podkomorzyna Lubomirska już wcale pośredników do króla nie potrzebowała. Między Augustem a nią porozumienie było zupełne. Stosunki ułatwione, a przez nią Prymas i Towiańscy trafiali do króla i nawzajem.
Tu więc bez niego się już obchodzono, ale Constantini sam zupełnie w Polsce obcy, niedowierzający nikomu, rad był, że miał na posługi z językiem i obyczajem kraju obeznanego Witkego.
Wrzawa, jaką wywołały nadużycia wojsk saskich, o których wyjście z granic Rzeczpospolitej gwałtownie się dopominano, zmuszała króla Augusta do ukołysania niespokojnych umysłów, do szukania środków, któreby choć część saskich sił w granicach Rzeczypospolitej zatrzymać dopuszczały.
Wojna z Turcją okazała się niemożliwą, nieprawdopodobną. Turcy, choć z bólem serca, Ukrainę i Kamieniec powracali Polsce, żądali pokoju. Tu więc sasi nie byli wcale potrzebni. Szczęściem pozostały Inflanty, jako awuls do odzyskania.
Oczy Augusta, zarówno Brandeburskiego Fryderyka i Cara Piotra na Inflanty się zwracały.
W interesie Augusta, który zamierzał Rzeczpospolitą przetworzyć i rozćwiertować, było opanowanie Inflant. Zdobyte saskiemi wojskami, dawały mu niejako prawo obchodzenia się z sobą, jak z krajem zawojowanym. Porozumieć się o posiadanie ich z Fryderykiem, zdawało się możliwem.
Wszystko nadzwyczaj szczęśliwie się składało dla