Posłannictwo to biednego Witkego, ciężyło mu jak kamień, ale się od niego nie mógł uwolnić, spełnić je musiał. Tu zaś trafiał w godzinę taką, której bólu i utrapienia dodawać, litość brała.
Nie wiedział spełna, jak przyjęto księżnę u Górskich, ale domyśleć się było łatwo z wielu drobnych wskazówek.
Naostatek ona sama ostygłszy nieco, nieomieszkała wszystkiego odkryć, poskarżyć się przed niemcem, którego miała za przyjaciela.
— Wyobraź sobie — poczęła, przemógłszy pierwsze rozdrażnienie — wyobraź sobie, jak mnie tu moja rodzina przyjęła, co ja za tego króla cierpię. Starosta się żonie pokazywać zabronił, a mnie tak odprawił, jakbym nie Cieszyńską księżną była, ale z ostatnich ostatnią! Myślałam, że tam oszaleję, albo mnie to ubije! Nie mogę jeszcze przyjść do siebie.
— Ale pocóżeś w. ks. mość naraziła się na to? — zapytał Witke — znając pana starostę.
— Po co? jużciż nie dla siebie — wykrzyknęła księżna — uczyniłam to dla króla, bo wiem, że oni tu wszyscy knują przeciwko niemu.
Chciałam mu zjednać tego... tego...
Łkanie jej przerwało, lecz natychmiast zwróciła się, zmieniając już usposobienie, zapominając o tem, o czem mówiła.
— Cóż król? co król myśli? widziałeś go? słyszałeś co?
— I na twarzy niemca wyczytawszy pomięszanie, z natarczywością poczęła nalegać.
— Mów! ty mi coś przynosisz! ja czuję! nigdy jedno nieszczęście nie przychodzi same. Ty masz litość nademną — szczebiotała dalej. — O! ja oddawna przeczuwałam, że mnie spotka niewdzięczność od niego! Ja wiem...
Chciał jeszcze Witke jej bólu oszczędzić na razie, ale napastowała go tak, iż mógł się domyślać, że coś już wiedziała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.