Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

źwiwszy się, że głupi był ale poniewczasie. Musiał żonę na dwór przywieść... No i okazało się, że tam żadna do niej umywać się nie mogła.
— Grzeczny pan jesteś? — wtrąciła księżna urażona.
— Księżnej tam przecież nie było — dodał wesoło. — Hoymowej już nie puszczono do domu.
— I kochani moi przyjaciele — wtrąciła Cieszyńska — postarali się, aby mnie do domu wyprawiono.
— Jak tam król z wizytą do niej przyszedł, dźwigając wór złota, którego by trzech ludzi nie podniosło, jak do nóg jej padał, jak cyrograf na siebie wydał, a Hoym poszedł z kilku tysiącami dukatów, konsolować się po stracie nleciałego ptaszka... toś pewno księżna słyszała.
Wtem przerwał sobie nagle.
— Mościa księżno, a cóż dalej? macie jakie rozkazy?
Chciał napróżno odgadnąć co myślała, i jakie to na niej robiło wrażenie. Cieszyńska obojętną się osłoniła pogardą.
— Niema nic dalej — odparła — wybiorę sobie rezydencyą i raz przynajmniej w życiu spocznę. Co ma być dalej? — dodała zaciskając usteczka i sznurując je — widzisz waćpan sam, jestem stara, czas pokutować za grzechy. Jadę też spowiadać się wujaszkowi... ten spodziewam się, da mi rozgrzeszenie... a potem — mówiła zamyślona, poczynając się przechadzać jakby zapomniała o Puciacie — a potem? potem.
Gość stał i słuchał, zwróciła się ku niemu.
— Zapomniałam pytać? Waćpan o tem wiedzieć musisz... Co myślą, gdzie są Sobiescy?
Zapytanie to, dosyć ociężałej myśli i nieprzygotowanemu do odpowiedzi Puciacie, tak się wydało zrazu dziwnem, że długo zawahał się z odpowiedzią. W rzeczy samej Sobiesey go nie wiele obchodzili, nikt na nich teraz wielkiej uwagi nie zwracał. Ruszył litwin ramionami.