Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

losem króla... Nowiny z Wielkopolski przynosiły to, co księżna ztamtąd przywiozła. Gotowano się, w imię Rzeczpospolitej, układać z Karolem XII, który o życzliwości swej dla niej zaręczał.
Razem z tym opowiadano o dzikości Szweda, w której jedni bohaterstwo upatrywali, a drudzy szaleństwo... Narzekano na jego despotyzm i kontrybucje, rabunki kościołów, najazd dóbr duchownych i t. d.
— Takeśmy się dobrze urządzili — mówił jeden z biskupów — że z jednej strony lutry Szwedzi, z drugiej lutry Sasi nas drą, a my pisnąć nawet nie śmiemy.
Po dosyć długiem ucztowaniu oddalił się Prymas dla siesty i spoczynków, goście porozbijali się na kupki, a u kasztelanowej pozostała główna grupa.
Nadchodził wieczór, księżna jeszcze swych powieści nie dokończyła, uskarżając się przed Towiańską, gdy wielki ruch się zrobił na dworze i szmer, jakby coś nadzwyczajnego zaszło.
Kasztelanowa rzuciła się naprzód dowiedzieć, czy się co kardynałowi nie stało, lecz powróciła wprędce uspokojona. Listy jakieś tylko pilne nadeszły z Warszawy.
Tajemnica ich nie zachowała się długo... wybuchnęła ona wielkiem i nietajonem oburzeniem przeciwko królowi.
Z Wilanowa przywieziono wiadomość, że Jakób i Konstanty Sobiescy na cudzem terytorjum na Szlązku, na polowanie zaproszeni, z pogwałceniem wszelkich praw, bez względu na powinowactwo z domem Cesarskim, zostali z rozkazu Augusta aresztowani i pod mocną eskortą do Saksonji na jakąś twierdzę wprowadzeni.
Gwałt ten i samowola, której nic nie usprawiedliwiało, niesłychanie wszystkich przeciwko królowi oburzyły.
Nie szło tu już o Sobieskich, ale o najwalniejsze prawa szlachty polskiej, owe wiekami utrwalone