Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

Nadzwyczaj go zaciekawiało, czy też on na swojem postawi, i — szlachcicem się wypromowuje. —
Łowczanka cierpliwie bardzo czekała na to, a była takiego żelaznego temperamentu kobieta, że choć wiele do przeniesienia miała, chodziła prawie wesoła i nie schudła ani postarzała. Koniuszy z podziwieniem uważał, iż utyła, zaokrągliła się i niby drugą młodością kwitła.
Jeszcze dotychczas puszczali się do niej konkurenci, wabieni posagiem, próbowali przypodobać się jeden wesołością, drugi elegancyą, inni pańskiem występowaniem, nie czyniło to na niej wrażenia.
Czekała.
Wiedział i to pan Koniuszy, że rodzice nalegali coraz mocniej aby szła koniecznie za mąż, i o los swój ich uspokoiła. Od roku do roku odkładała, wypraszała się, aż na ostatek Łowczy jej powiedział.
— Już tego dosyć — nie chcesz ty mnie widzieć na marach, musisz w tym roku ślubować — komu chcesz, ale niechże raz temu koniec będzie. A właśnie rok ten upływał — nie wiele go zostawało, i dla tego musiał Jacek przyspieszyć swoją nobilitacyę.
Łowczy miał już napiętego męża dla córki, pana Podsędka Pokrzywnickiego, wdowca bezdzietnego, lat czterdziestu kilku, ale pięknego mężczyznę, rumianego, zdrowego i prezencyi rzadkiej.
Podsędek mówił gładko, nie wyczerpanym był w anegdotkach i pogadankach, galant, człek i z wielkim światem nie bez stosunków — słowem przyjemny tak, że nieprzyjaciół nie miał. Kochali go wszyscy, gdzie się zjawił radowano mu się, tylko, prawdę rzekłszy, próżniak był kubek w kubek jak Łowczy. W maryasza zagrać, w warcaby, do kieliszka stanąć, mówkę powiedzieć zwaśnionych godzić, swatać, — wszędzie gdzie gębą było potrzeba posłużyć — jego rzecz była — a fałdów przysiedzieć i popracować nad czemś w cichości nie tylko że nie umiał, ale się to dla niego ze śmiercią równało.