Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

Łowczanka, gdyby tylko konkurentem nie był, dosyć go lubiła. Za konkurenta znać go nie chcąc, gdy przyszedł się pośmiać, zabawić, wierszyki wydeklamować, słuchała go chętnie, ożywiała się w rozmowie i daleko dlań była łaskawszą niż dla drugich.
To dawało panu Łowczemu otuchę, że na ostatek, gdy termin ostateczny nadejdzie, panna go z ręki jego przyjmie i będzie szczęśliwą.
Na rachunek tej nadziei Podsędek co raz to piękniejsze sobie żupaniki sprawiał, buty paradne, pasy świetne, i z pomocą zimnej wody twarz utrzymywał w młodzieńczym rumieńcu, a wąs do góry po kawalersku!
Gdy po cichu przy warcabach z sobą mówili o tem Podsędek z Łowczym, staruszek brał go za rękę i kończył:
— E! jakoś to będzie.
A Podsędek w ramię go całował, śmiejąc się (bo zawsze się śmiał, nawet gdy nie było z czego) i powtarzał:
— Królu mój — (to było jego przysłowie) — jakoś to będzie, byleś nam zdrów był...
I grali w warcaby i opowiadali sobie trybunalskie historye stare.
Łowczanka czekała ciągle.
Jednego tedy wieczora, jak miała zwyczaj, wyszła na groblę za dwór do Krzyża, nie spodziewając się nic wcale, gdy nadjeżdżającą bryczkę zobaczyła.
Koniki były wcale pokaźne, uprząż skromna ale smakowna, nowy kilimek pokrywał siedzenie, na kilimku średnich lat mężczyzna przystojny, wyprostowany ku dworowi poglądał.
Z dala już zobaczywszy pannę Barbarę, kazał koniom stanąć, skoczył, czapkę podniósł do góry i podbiegł ku niej z radością wielką. Panna też zarumieniwszy się stanęła, oczom swym prawie wierzyć niechcąc.
Był to Jacek Zadorski.
— Łowczanko dobrodziejko — zawołał z uniesieniem, oto nareszcie przybywam u nóg twoich składając do-