Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tłumok na bryczkę — rzekł i w dziesięć minut żeby mi konie były! Słyszysz! natychmiast!
Chłopak pobiegł jak oparzony. Jacek stał trochę, czapkę w ręku miął i skierował się ku pokojowi Łowczego. Twarz się starał wyjaśnić, co mu się nie udało.
Łowczy właśnie był na onej gawędce jeszcze przedłużającej się z Podsędkiem, gdy wszedł Jacek i zbliżył się ku niemu.
— Pan Łowczy mi daruje, że go tak rano inkomoduję — rzekł — wypadł mi interes nagły, muszę natychmiast jechać, a nie chciałem tego uczynić póki bym waćpana dobrodzieja nie pożegnał.
— Cóż to? cóż to? — przebąknął Łowczy zaciekawiony niezmiernie.
— Gwałtowna potrzeba — przebąknął kłaniając się Jacek i przychylając do ramienia starego. Do nóg pana się ścielę.
Podsędkowi się ukłoniwszy, i wyraźnie dalszej unikając rozmowy Jacek zawrócił się do drzwi i wyszedł.
Bryczki z końmi nie było jeszcze, wprost więc nakazawszy chłopcu jechać za sobą, pieszo groblą żywym krokiem posunął się Jacek i wkrótce go wierzby zakryły.
Panna Barbara w oknie siedziała i patrzała, nuż się zawróci, nuż choć obejrzy, nuż mu serce zmięknie. Nie dał znaku, poszedł... Bryczka pospiesznie za nim pognała, zahuczała, zaturkotała... i skończyło się wszystko... Marzenia życia całego, ośm lat oczekiwania... miłość wielka, wszystko się o dumne słówko rozbiło.
Łowczy w godzinę potem poszedł „penetrować“ na zwiady.
Łowczynę zastał we łzach, ale milczącą, córkę w gniewie niezmiernym, że jej dla śmiechu serdecznego rękę przewiązywano. Co się stało o tem nie było sposobu dowiedzieć się, lecz widocznem było, iż z sobą po latach ośmiu zerwali.