Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie śmiał obcesowo się oświadczać Podsędek, choć Łowczy mu mówił, bij żelazo póki gorące.
Siedli u okna, naprzód ona, potem on wielce wdzięcznie układając grube nogi.
— Panna Łowczanka — odezwał się zebrawszy na wielkie męztwo — nie wiem czy sobie przypomina, iż była łaskawą, kazać mi czekać. Czy mogę śmieć?
Spojrzała nań panna, ale we wzroku był jeszcze taki gniew, że Pokrzywnicki zdrętwiał.
— Mów pan! — rzekła.
— A! czyż mówić mi potrzeba — z zapałem zawołał Podsędek rękę kładnąc na sercu — czyż mam mizernemi słowy malować sentyment jakim na wskróś dla panny Łowczanki przejęty jestem, a który od niej wygląda miłosierdzia.
— Rzeknij słowo — dodał aplikując dosyć niewłaściwie (zapał go nieco tłumaczył) słowa sakramentalne. Rzeknij słowo, a uszczęśliwisz sługę swojego!
— Nikogo ja uszczęśliwić nie mogę — odezwała się Łowczanka — bo sama nigdy szczęśliwą nie będę, ale, jeżeli waćpan chcesz starą pannę kwaśną mieć za żonę, oto masz rękę moją.
Stukot się zrobił w salce taki, że Łowczyna wpadła przestraszona. Podsędek rzucił się był z takim impetem na kolana przed panną, która ręki mu nie wyrywając płakała.
— Chryste panie! co się stało! — zawołała Łowczyna.
— Pani jestem najszczęśliwszym z ludzi! — krzyknął rękę podnosząc Podsędek...
Szczęśliwość jednak tak go przygniotła, że gdyby mu, wchodząc w jego położenie Łowczyna ręki nie podała, z ziemi by się był nie mógł podźwignąć.
Później zaś okazało się, że na obu szczęśliwych kolanach, miał Podsędek sińce nawet po weselu.
I rodzice i panna i przyszły małżonek Łowczanki żądali wszyscy jednozgodnie, aby wesele to było o ile możności przyspieszone.