Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

dibile dictu, opuściłeś świeżo zaślubioną dla stawienia się do bibuły? E??
— Nie żenię się! — odparł smutnie Jacek.
— Jakto? cóż się stało?
— Nie przyjęto mnie — rzekł z pewną niechęcią do tłumaczenia się Jacek — nie ma o czem mówić.
Popatrzył na stół.
— Jest jaka robota?
— O! i pilna i nader pilna, jakbyś nam z nieba spadł. Siadaj i smaruj, a o losach swych rozpowiesz mi później.
Zadorski zaprzągł się tedy do ciężkiej pracy znowu, a im ona była bardziej go pochłaniająca, tem pożądańsza dla niego, bo się stawała lekarstwem, często wprawdzie wśród pisania, pióro się zatrzymywało, myśl gdzieś biegła, i ks. Jezierski spojrzawszy nań, odgadywał, że biedak w przeszłości się zatapiać musiał. Nie przerywał mu tych rozmyślań, a gdy wielce pilno było, czasem tylko chrząknął lub poruszył się, aby go rozbudzić z marzeń.
Skończył się Sejm czteroletni, i Ks. Podkanclerzy z Warszawy musiał uchodzić, wprzódy jednak miał czas zalecić Jacka do kancelaryi królewskiej, gdzie miejsce stałe otrzymał.
Lata płynęły przynosząc z sobą zmiany coraz głębiej wstrząsające starą Rzecząpospolitą, która nakoniec runęła. Jacek, zmieniając zajęcia, czasem żadnych nie mając, z niewielkim uzbieranym groszem, trzymał się ciągle w Warszawie, do której bruku przyrosnął. Ojciec mu był zmarł w 1794 r., matkę wziął do siebie, sprzedawszy chałupę. Stara Maryś chodziła po kościołach, modliła się i po trosze pilnowała synowskiego gospodarstwa. Żyło się skromnie i cicho.
Jacek posiwiał był przed czasem, ale zresztą trzymał się młodo i silnie. Praca kancelaryjna u sto-