Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

lika, która najbardziej człowieka niszczy i łamie, nie zmogła jego silnej natury. Nie mając teraz za pruskich rządów nic do czynienia, przypatrywał się im z ciekawością widza, co lepsze czasy pamiętał. Kiedy książki jakiej brakło, szedł na miasto i napawał się gorzkim widokiem zmian, jakim uległa wprzódy tak ożywiona stolica. Kilku starych znajomych ze dworu króla, jak on dziś bez zajęcia, składało kółko, w którem sobie po cichu legendy z niedawnych, a już w poetyczne barwy przystrojonych czasów opowiadano.
Wieczorem matka powracała z nieszporów, on z przechadzki, rozmawiano trochę jeszcze i Jacek szedł do swojej izdebki na spoczynek.
Nie było to już życie, ale wegetowanie cierpliwe i nudne — dopóki — jak mówiła stara — nie zawołają, tam!
Jednego dnia powróciła matka wielce ożywiona z nieszporów.
— Wystaw-że sobie, co mnie spotkało — rzekła do syna — zrobiłam znajomość z jakąś bardzo miłą i grzeczną osobą, kobietą średnich lat, i to wychodząc z kościoła.
— Bóg ją raczy wiedzieć — odezwała się stara — nawet mi nazwiska nie powiedziała, czy ja go nie dosłyszałam, bo tak byłam zdziwiona i poruszona, żem przytomność straciła. Kiedym z kościoła wychodziła, w kruchcie, patrzę, idzie ta jejmość i patrzy mi się w oczy, patrzy, patrzy, nareszcie w progu powiada „przepraszam panią, czy nie pani Zadorska, matka pana Jacka?“ A tak, mówię jej, ale zkądże mnie pani zna? „Ja pani nie mam przyjemności znać, ale mi powiedziano...“ Zbliża się tedy do mnie... czekam co dalej. Tu, wyczekawszy trochę, odzywa się: „Ja tu niedaleko mieszkam, jeśli łaska, proszę do mnie na kawę, tam się rozmówimy.“ Coż, miałam jej odmówić, kiedy prosiła tak grzecznie; szłam tedy do domu jakiegoś na Krakowskiem, mieszkanie bardzo porządne, sługa jeden, służąca. Zaraz kazała kawy podać, pro-