dora... Zwali go jedni Zadorą, co jest, jak wiadomo nazwiskiem herbu szlacheckiego, drudzy Zadorskim. Pozwalał się zwać jak chciano.
Nakładanie fajki systematyczne, poprzedziła wódka i wędlina, myśliwi nasi nie głodni, odpoczywali dopóki by reszta towarzyszów ich nie nadciągnęła, a pan Stefan stary gawędził.
Jak zawsze słowom jego towarzyszył uśmieszek dobroduszny, kwiat spokoju, który Drobisz miał w duszy.
— Tak, tak. Jacusiu mój, mówił, jak Bóg miły radę ci daję dobrą. Jesteś nieśmiały — w życiu to wiele szkodzi, obcesowo się trzeba brać i do ludzi i do losu, inaczej zawsze będziesz zepchnięty w ostatnie rzędy.
— Ja też do pierwszych nie aspiruję — odparł Jacek.
— Widzisz, że i ja się nie drapię do góry — mówił Stefan — psu na budę się nie zdały wielkości wszystkie! Dobrze starzy mówili, im kto wyżej siedzi tem mocniej się poci — ale — ale!! — powtórzył — co innego jest dobijać się — dudka na kościele, a co innego sobie wygodne usłać łoże, choć skromne... Ty bo oto trzeci rok u nas, i zawsze przy kancelaryi, na niewielkiej pensyjce, jeden konik, gratyfikacya rzadka, a Strażnik ci z pisaniem nie daje wytchnąć. Czas by pomyśleć o jakiej krescytywie...
Jacek oczy spuścił.
— Mnie i z tem dobrze! — rzekł.
— A, no — jak ci dobrze! Żeś szczęśliwy, i dodam, rzadki na prawdę człek! Nas pono dwóch co nie stękamy, choć byśmy wielkie prawo mieli.
Wypuścił kłęb dymu z fajki pan Stefan i dodał:
— No, powiedz-że mi — a o ożenku nie myślisz?
Mrugnął jednem okiem.
Zadorski zżymał ramionami.
— Śmiesznem by to było — rzekł — nie mam z czem! Pan Koniuszy także nie żeniłeś się i nie żałujesz tego!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.