nim. Rozmowa musiała go poruszyć znacznie, bo milczący stąpał, w ziemię patrząc, a coraz to ramionami ruszał i marsa nastawił.
Uszli tak kawałek, gdy Drobisz się odwrócił.
— Najbliższa nam droga do Kodnia pod samemi wrotami Wólki przechodzi. Jeżeli Łowczy w domu, nie unikniemy go. My zwyczaj siedzieć na przełazie, a jak kogo zobaczy, nie wykręci mu się. Więc — co to będzie?
Odwrócił się do Jacka.
— Jedźmy dłuższą drogą — rzekł Zadorski.
— Koni szkoda i droga psia — odezwał się Koniuszy. — Zresztą, co u licha, dla wilka nie iść w las? Popędzimy koło wrót i wymkniemy się...
Jacek nie odpowiedział nic.
Wychodzili na skraj lasu, gdzie już i bryczkę widać było. Chłopak zawczasu konie był zaprzągł i stały ze łbami pospuszczanemi, on sam leżał przy nich na trawie.
— Niczypor! wstawaj! — krzyknął Koniuszy — nie widziałeś Masłowskiego albo kogo z myśliwych?
— Nie, ono jednego zajścia! — odparł chłopiec, a słuchający się rozśmieli.
— Do kata, drogę nam przebiegł pewnie — dodał Koniuszy, który już kurka spuszczał i kłak zakładał pod niego, strzelbę pakując do bryczki.
Wieczór robił się chmurny.
— No, jedźmy — rzekł stary — siadaj panie Jacku, i — w drogę! Gdybym się nie wstydził, powiedziałbym, że mi się jeść chce...
Niczypor, wołając na konie: Pru! pru! gramolił się już na koziołek, w chwilę potem bryczka podskakując biegła już po drożynie nad lasem, a Koniuszy z towarzyszem musieli starannie równowagę utrzymywać, aby z niej nie zlecieć.
Niczypor o obowiązkach woźnicy tak miał jeszcze ograniczone pojęcie, iż je zasadzał na popędzaniu i rzucaniu lejcami, co się tyczy wyboru drogi, omijania
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.