pierwszy dostrzegł na wschodkach u furtki wysoką, białą, znaną sobie czapkę z kasztanowatym barankiem pana Łowczego.
Był to człek serdeczny! miał tę jedną wadę, że nigdy nic nie robił i bez ludzi żyć nie mógł.
Gdy mu towarzystwa zabrakło, siadał oto w tej bramie na czatach, i chyba ksiądz do chorego spieszył, to go na sucho puścił.
Przyjęcie u niego pańskie nie było; piwo domowe, gorzałka z alembiku jejmości, wino pospolite i nie drogie, ale jadła, także niewybrednego, ogromnie wiele. Proste rzeczy, tłusto, pieprzno, słono — a było co jeść. Łowczy wysoki, kościsty, chudy był aż strach, a jadł tak, że do popisu mógł stawać.
I w domu zaprowadzone było jedzenie nieustające, od rana do nocy. Nie jeść u Łowczego, było to obrazić go śmiertelnie.
Wołano zaraz: Cóż to? nie smakuje?
Dojeżdżali do wrót; Niczypor zeskoczył z kozła, a tuż od wrót rozległo się:
— Stój! stój! Nie puszczę!
O Łowczym, dworze i jego rodzinie słowo powiedzieć należy. Chodził on dzierżawami po wielkich panach, i mając sam małą wioszczynę dziedziczną, prawie do niej nie zaglądał, bawił się w posesye, spekulował na nich. I choć oprócz rozmowy wieczorem z ekonomem, a z arędarzem zrana, w administracyą się nie wdawał, na pola rzadko wychodził — mówiono, że majątek ogromnie robił.
System Łowczego był nader prosty. Brał zawsze dzierżawy u tych, co potrzebowali pieniędzy, naówczas zaś wielcy panowie, z wyjątkiem Czartoryskich i nie wszystkich Potockich, wszyscy byli w długach i gwałtem za pieniędzmi latali ich plenipotenci.
Łowczy jechał z pieniędzmi na kontrakty i zasiadał.
Natychmiast zjawili się wielcy przyjaciele, jeden przychodził od Sapiechów, drugi od Lubomirskich, inni od pomniejszych panów, półpanków
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.