— Ot to wielkie nieszczęście! Koniom siana zarzucą, odparł Łowczy, a owies potem jeść będą z większym apetytem.
Wahał się pan Stefan jeszcze.
— Zsiadajcie — rady nie ma, u mnie przepustnej nie dostaniecie aż we dworze. Kroć sto tysięcy — co się drożycie — krupnik gotowy!
Bodaj czy się już bardzo Koniuszemu jeść nie chciało, bo zmiękł./
— Nie odchódź że ty mi krokiem od koni, — zawołał do Niczypora, — pojedziemy zaraz.
Zsiadł i Jacek, przyzostawszy za nimi z tyłu jakoś zakłopotany. Tu już rozmowa się zaczęła żwawa, a zaledwie dostali się za bramę, w ganku ujrzeli stojące, w boki się trzymającą Łowczynę, w czepcu na bakier i piękną Basię, która popatrzywszy na idących coś żywo do ucha matce powiedziała. Obie się rozśmiały i uściskały.
Z lewej strony od kuchni, stary Grzegorz pontificaliter niósł w wazie ów krupnik z półgąska, tak, że wcale na wiecerzę czekać nie było potrzeba.
— Panno — moja! zdala wołał Łowczy, — gości prowadzę, którzy się spieszą, dawajcie najprzód piołunówki, bo z polowania jadą i potrzebują rekonfertacyi.
Tymczasem witali przybyli, całując w ręce, a gdy Jacek przystąpił nieśmiało do panny Barbary, rumieniec okrył jej piękną twarzyczkę.
— Pan coś o nas zapominał! — szepnęła mu.
Podniósł na nią oczy, a co niemi odpowiedział, chyba ona jedna zrozumiała.
— Niechże krupnik nie stygnie! chodźmy! — spieszył Łowczy — nie ma poczciwszej rzeczy dla szlacheckiego żołądka, jak gorący krupnik...
Wprost na prawo wprowadzono gości do izby stołowej, w której na prędce już dwa nakrycia dołożono. O krupnik obawy nie było że go starczy, odwiecznym bowiem zwyczajem na dwie osoby najmniej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.