Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

przyczyniano dla tych, których, jak mawiano, Pan Bóg miał zesłać (dla za-górskich panów).
Piołunkowę dobyto z szafy, a sama panna Barbara nalewała. Począł gospodarz poszło kółkiem.
Gdy miejsca zajęto, złożyło się że Jacka przy pannie posadzono. Starsi zajęli się i krupnikiem i rozmową o interesach kodeńskich, które Łowczego obchodziły, bo miał znowu napiętą dzierżawę, a księżna na gwałt biegała za pieniędzmi.
Złożyło się więc tak, iż panna Barbara, jak odosobniona, pozostała na łasce pana Jacka i — nawzajem.
— Ojciec o panu nie mało razy wspominał — odezwała się panna — bo w warcaby nie ma z kim grać; a, prócz tego, zawsze pan u nas miłym gościem.
Znowu oczy podniósł Jacek i odchrząknął, uśmiechnął się, nie mogąc zdobyć na odpowiedź.
Basia nalegając powtórzyła cicho.
— Tłumacz się pan dla czegoś nie był od tak dawna?
— Trudno bo mi się wytłumaczyć — rzekł nareszcie Zadorski — człowiek tak bardzo swej woli nie ma. Strażnik Koronny trzymał za stołem, pisania było ogrom.
— E! jak kto chce — chwilę znajdzie — odpowiedziała panna śmiało.
Jacek boleściwie zwrócił ku niej oczy.
— Tak jest, słowo daję — powtórzyła w uśmiechu białe, śliczne pokazując ząbki. Niech no się pan poprawi...
Jacek podziękował.
Wśród rwącej się rozmowy, bo kilka razy do Zadorskiego się zwracano, przeszła wieczerza, bo po krupniku, pierogi z sercem je zakończyły. Ale była tego misa spora i nikt nie wstał głodny.
Ledwie zjadłszy i otarłszy usta jechać nie wypadało, przeniesiono się więc z izby stołowej, naprzeciw do drugiej podobnej jej rozmiarami, w której oszczędzając światła, na kominie ogień rozpalono.