— A dla czegoż nadziei nie mieć, kiedy — kiedy przeciwnego się nic nie znajduje? — odpowiedziała panna.
Widać było, że jej to co powiedziała zdało się dostatecznem, bo spojrzawszy na Jacka i uśmiechnąwszy się wstała, a on też za nią i ku kominowi się zbliżyli.
Koniuszy, który właśnie opowiadał, jak do kozła chybił, zobaczywszy Jacka, zerwał się szybko.
— A ja się tu durzę! a tam konie stoją! — krzyknął porywając za czapkę.
— Otóż masz! — przerwał Łowczy — a ja na partyę warcabów rachowałem.
— Chyba już nie dziś — rzekł Drobisz rzucając okiem na Jacka — musimy na łeb na szyję powracać... Niech Zadorski umyślnie przyjedzie, gdy się tylko Strażnika pozbędzie.
Łowczy go za ręce pochwycił.
— Słowo musisz dać!
— Dawaj słowo! — śmiejąc się powtarzała Łowczyna.
— Słowo pan daj! — dodała Basia zaglądając mu w oczy.
— Nie droż że się, dawaj i jedźmy! — wtrącił Koniuszy — a nie to Niczypor nas gdzieś w rów wywali i kości połamie...
Koniuszy kłusem pobiegł do swej bryczki ciągnąc za sobą Jacka — a tuż i konie znudzone ruszyły, ledwie siedli, nie słuchając jak Łowczy z bramy, życzył jeszcze dobrej nocy.
— No, już ty mi gadaj co chcesz — zawołał Drobisz zaledwie kilkanaście kroków odjechawszy od wrót. Ja, choć sam amorom dałem za wygranę, ale się na tem znam... Panna się do waszeci ma! Ty to, bratku, tak dobrze wiesz jak i ja; a no filut z ciebie.
— Panie Stefanie dobrodzieju — wyrwało się Jackowi — a miejże litość i serca mi nie psowaj! Co z tego choćby panna do mnie miała afekt, czemu wierzyć nie chcę, goły jestem jak bizun, ni łomu, ni domu — dać
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.