Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

po nużącym sznurowaniu ust w salonie, lubiła u siebie swobodnie sobie pozwolić się pośmiać ze słówek dwuznacznych i tłustych; gromadzić młodzież i młodszym swym podkomendnym dozwalała też przy swoim nadzorze pochichotać i podrażnić młodzież.
O szarej godzinie schodzili się kto mógł, panny siadały na sepetach, kufrach i ławkach, Klaryssa zajmowała miejsce na fotelu dla niej przeznaczonym, a dworzanie stali, przechadzali się, lub niekiedy przysiadali się do swych bogiń.
Stary pan Stefan, choć do płci pięknej, jak mówiliśmy, już żadnych sobie praw nie rościł, lubiał wieczorami przychodzić do panny Klaryssy, aby się pośmiać z drugimi.
Tego wieczora starsza panna była dosyć kwaśną. Dłubiąc w zębach, sparta o krawędź fotelu, narzekała za coś na księżnę.
— Skarży się, płacze, złości, włosy sobie rwie — a, jakem poczciwa (miała takie przysłowie) sama sobie winna. Zaplącze się, zakaprysi, potem rozgorączkuje... Tak było z królem i — ze wszystkimi! Jakem poczciwa!
Koniuszy, który słuchał a nie lubił rzeczy kwaśnych, rzekł żywo:
— Nie trzeba brać do serca chwilowych przypadłości! Nie tyleśmy to już przeżyli. Nasza pani, prawda, gorąco bierze wszystko, ale u niej, szast, prast, prędko wszystko przechodzi.
Klaryssa głową potwierdziła tylko.
— Powiem panu Stefanowi — dodała ciszej — że mnie już ta służba kością w gardle. Jakem poczciwa, mam jej dosyć, radabym spocząć.
— A no, tylko panna Rejentówna niech zapowie — rzekł Drobisz — posypią się konkurenci, co jej zechcą towarzyszyć na pustynią.
Rozśmiała się Klaryssa.
— Jestem trudna! — rzekła.
Potem oczyma potoczyła po pokoju do koła.
— Cóż to! Zadorskiego nie ma?