Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

się słyszę, że kiedy ona jego nie chce — bo nie chce — to nikogo do niej nie dopuści, i albo sam zginie, lub każdego konkurenta uśmierci. Jędrzykowicza już obciął Jabłczyńskiego przepędził, a byle się Zadorski posunął i z nim będzie to samo.
— No! tego to się on znowu nie zlęknie — rzekł Koniuszy — bo siłacz jest i w szablę zagrać umie — ale dziumka!! niunia z niego!
— Na kapucyna! — rozśmiała się p. Klaryssa.
— Nawet i to nie — poprawił Koniuszy — bo kapucyni słyną ze śmiałości i zuchwalstwa a on —
Ręką dokończył. Panna była markotna, dołożyła po cichu.
— Przyprowadził byś go tu czasem...
Rzuciła okiem, zrozumiał Drobisz, że panna dojrzała interesowała się młodzieńcem. A była i to pod względem finansowym partya doskonała, szacowano Macierzyńską na kilka tysięcy czerwonych złotych, przy tem dożywocie albo zastawa w Kodeńszczyźnie były pewne, a stosunki panny bardzo rozgałęzione do wszelkiej promocyi otwierały drogi.
Zwała się kuzynką biskupa S..., chociaż ludzie się z tego uśmiechali — i wcale czego innego domyślali.
Ta różnobarwna przeszłość panny Klaryssy, dla przyszłego jej męża, korzystną być mogła, ale przyjemną — trudno powiedzieć.
Koniuszy też jako przyjaciel nigdy by mu blizko czterdziestoletniej p. Klaryssy nie swatał. Mruknął coś niewyraźnego i na tem poprzestał, rad że się dowiedział o Ksawerym Wysockim, o którym chciał pomówić z panem Jackiem.
Drugiego dnia zeszli się u marszałkowskiego stołu. Zadorski od ostatnich odwiedzin Łowczego w sobie był zamknięty, smutny, i nie ukazywał się prawie. Koniuszemu się zdało, że zmizerniał. Przyzostał po skończeniu obiadu, aby się z nim rozmówić.
Jakoż we dwóch tylko znaleźli się w końcu na ławach u stołu.