Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

wie! Wzięłam na duszę moją żem się nawet nie spowiadała z tego! Mówisz, że kłamać musisz! albo tam kropla krwi szlacheckiej w tobie nie płynie. Przecież się nie wywodzisz a mówisz żeś sierota; nikt śledzić nie będzie...
Jacek słuchał zadumany.
— Ono to prawda — dodał — a nie mniej życie mi truje moja dola nieszczęśliwa. A jakież ja szczęście będę miał gdy wam go widzieć nie wolno ani pobłogosławić.
Tuż staruszek mruczeć począł.
— Nie pleć! nie skóml — rzekł — Panu Bogu dziękuj. Wszystko to niczem przy doli naszej, gdy Mazanowski nad siwą głową moją bizun podnosi, i zmusza abym o jego kradzieżach milczał...
Zapłakał stary, a żona poklepawszy go po głowie kazała mu się utulić.
Jacek o radę się domagał.
Miał li się do Łowczanki posunąć czy dalej gdzie w świat iść szukać szczęścia, aby nie tak łatwo go wyśledzono...
Ojciec radził wędrować, matka się opierała.
— Tyle naszej pociechy — wołała — co go choć raz w lat kilka zobaczemy, gdy choć zdaleka w kościele człowiek się jego twarzą pocieszy!
Łzy dokończyły, stary zamilkł a Jacek też nie nalegał.
Trzecie kury piały, gdy się do snu poczęli układać. Nie chciał młody nazajutrz opuszczać chaty, więc zmyślono zawczasu, że zachorzał i dzień musiał spoczywać.
Wstała po ciemku jeszcze matka pójść się skarżyć Parasce, że gość jęczał noc całą, srogich boleści dostawszy i że go załogą mieć będą, bodaj następny dzień cały.
Z czeladzią było by wszystko się ułożyło po myśli, ale po południu nadciągnął Mazanowski. Potrzeba było kłamać znowu, bo bardzo się zadumał postrzegł-