— Dziś już chyba nie, bom zmęczony — rzekł Jacek, byle co przegryzę i położę się.
Gdy nazajutrz pokazał się Jacek w kancelaryi, powitanie było szyderskie jakieś. Nie zważając na to siadł do roboty.
Prawdę rzekłszy zazdroszczono mu. Wszyscy powiadali. Co w tym Jacku tak osobliwego, że mu się szczęści, Łowczanka za nim przepada, jak mówią, a Rejentówna także go ciągnie. Goły jak święty turecki, bez familii, nie wiedzieć zkąd jest, rozumu osobliwego nie ma, a żeby miał być przystojniejszy od drugich, to także nie! zkąd te łaski?
— A no! chłop zdrów — mówili drudzy, a kobiety ciamajdów lubią, pokorne ciele!...
I pokręcali wąsa ichmość, ale patrzali koso...
Wieczorem namyśliwszy się, poszedł Zadorski do panieńskiego pokoju, stanął, jak należało przy krześle panny Rejentównej i dworował. Była tego dnia w takim humorze, że reszta młodzieży mogła bezkarnie się gzić z pannami, ona nie mówiła nic, tak ją chłopiec zajmował. Co do Jacka, po tym wcale nie widać było, ażeby wielki afekt miał do Rejentównej, odbył przy niej pańszczyznę i drapnął.
Na dworach trzeba się wysługiwać jak można, żeby nie mieć nieprzyjaciół.
Koniuszy mu pochwalił to.
— Masz rozum — rzekł cicho — czy myślisz co czy nie, panna ci potrzebna, bo u księżnej ona wszystko wszystkiem!
Jacek nic nie odpowiedział — uśmiechnął się tylko.
Stary Drobisz przypatrywał mu się i śledził go jak zagadkę. Widywał mocno zamyślonym, namarszczonym i jakby z sobą walczącym. Dorozumiewał się, że chłopiec albo w sercu lub na sercu coś mieć musiał. Gniewało go to, że się przed nim taił.
Aby nie spłoszyć, nie dopytywał zbytecznie — wielki był znawca ludzkiej natury.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.