czegoś doczekać co nie przychodziło, aż ją niecierpliwość brała.
Myślała, myślała, ustami poruszała, koniec chusteczki gryzła — potem nagle stanąwszy przeciw Jacka ozwie się:
— Będzie panu ojciec rad, bo go bardzo lubi.
— Nie zasłużyłem... — rzekł pokornie Zadorski.
— A i matka moja za nim przepada, jak mi Bóg miły — dodała śmiejąc się Basia — masz pan szczęście do wszystkich u nas w domu.
Jacek nie zważając że pastuszkowie szli nieopodal, pannę za rękę wziął i co miał raz pocałować, jak się należało, całował, całował, końca temu nie było.
— A! — zawołał żywo nie opamiętawszy się — gdybym miał skarby świata, gdybym był czem nie jestem, gdyby... padł bym do nóg pannie Barbarze i rodzicom...
— A czemuż bez skarbów tego nie próbować — odezwała się panna wesoło. — Przecieżeś nie ślepy, że ja mu dobrze życzę, rodzice też, na skarby żadne zważać nie będą, im potrzeba jak mnie poczciwego człowieka.
Znowu tedy do rączki Zadorski, krew mu na twarz wystąpiła.
— Już choćby życie dać za pannę Barbarę! — krzyknął.
Tu rękę mu ścisnąwszy szepnęła.
— Naprzód no z matusią pogadajcie; nie bójcie się jej, ja w tem. Uprzedzę ją. Ino nie dziś jeszcze, ale za przyszłą razą. Ojciec choćby i czuprynę potarł, my jego zmożemy...
Rozśmiała się i już tylko w oczy sobie patrzali, bo dochodzili do ganku, a tu siedział Łowczy sam, nogę na nogę założywszy, zadumany że ich nie widział.
W tem z tyłu zatętniało i mężczyzna na koniu tęgim, dużym ale chudym, w rzemienny rząd przybranym, przygnał za niemi. Młody człek był, chudy, ręce i nogi miał długie, głowisko duże, twarz nie miłą, a że pod ten czas czegoś musiał być bardzo kwaśny,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.