jechał tak wykrzywiony, jak mówią pospolicie — ze środy na piątek; z jednego postu na drugi.
Spojrzał z ukosa na idącą parę, konia osadził, skoczył i pokłoniwszy się pannie, która mu ledwie głową kiwnęła, szerokiemi krokami posunął się przechylając a rękami machając, do ganku.
Łowczy rozbudzony stał i patrzał.
— Jak się masz panie Ksawery! — rzekł, a tuż dodał — no — a ot i moje warcaby! przecież pan Jacek łaskaw na sąsiada.
Kusem przywitaniem zbyty, ów pan Ksawery, (był to Wysocki wiekuisty od lat sześciu panny konkurent) — padł na ławę krzywiąc się jeszcze mocniej niż w początku.
Panna Barbara pominąwszy go i ani nań spojrzawszy, poszła do matki, a Łowczy począł wołać. Jest tam kto? Jest tam który? aby piwa podawano i warcabnicę do izby stołowej, bo tam ich chciał prowadzić.
Ksawery zagaił jak tam owies wydaje; czy zboża dobrze poschodziły.
— Owies tego roku jak poślad u mnie, a i runią się nie pochwalę — rzekł Łowczy, choć ona się jeszcze poprawi, byle trochę ciepło potrzymało.
Po tej krótkiej przemowie, gdy warcabnicę przyniesiono i piwo, Łowczy natychmiast siadł z panem Jackiem grać, a Wysockiego z piwem zostawił sam na sam, ani się już o niego troszcząc. Temu to nie w smak szło, więc choć warcabów nie cierpiał, pochylił się nad nie i patrzał. Zerkał tylko niekiedy czy panna się nie pokaże, ale tej ani słychu nie było.
Raz po razu wygrał dwie partye Łowczy i to go w humor dobry wprawiło. Godzina wieczerzy się zbliżała, podano wódkę... Znów tedy Wysocki zagaił o gospodarstwie i otrzymał kusą odprawę.
Łowczy mu nie chybiał, ale ani nań patrzał, ciągle się do Jacka odzywał.
Na wieczerzę dopiero wyszły kobiety. Łowczynę przywitali przybyli, zaczęto siadać, manewrował Wy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.