socki aby koło panny być, a tu Łowczy mu miejsce wskazał.
— Siadaj asindziej koło Jejmości.
Miejsce, nie można powiedzieć było honorowe, a no wolałby Wysocki niżej siąść a około Basi, przy której się znalazł Jacek; a ta zaraz się do niego śmiać i szeptać zaczęła, ani patrząc na Wysockiego.
Rozmawiał on z Łowczyną, a co spojrzał na tę parę, to mu na twarz krew występowała i czyniła ją brunatną. Oczy mu krwią zachodziły. Zrazami o mało się nie udusił i kaszą obwarzoną.
Wkrótce po wieczerzy, gdy jeszcze pan Jacek chwilę, jakby na przekorę Wysockiemu, z panną w oknie stał i cicho rozmawiał, wziął za czapkę i żegnać się począł.
P. Jacek też w ślady jego poszedł tak, że razem na konie siedli, i milcząco do wrót jechali. Grobli minąć nie było można, a obu tędy droga prowadziła. Nie chcąc się w gawędę wdawać, Zadorski konia ściągnął i chciał przyzostać. Wysocki też swojego trzymał. Chciał Jacek go wyprzedzić, począł i ten kłusa, tak że ramię w ramię jechać musieli.
Tylko coraz Ksawery na jadącego patrzał a wąsa pokręcał i chrząkał.
Zdawał się go wyzwać — ale Jacek nie słuchał.
Dobili się tak do Krzyża, a tu już myślał Jacek, doskonale drogi znając, minąwszy groblę, uskoczyć w bok i towarzysza się pozbyć. Czuł, że będzie szukał zaczepki.
W tem ledwie się przeżegnali pod figurą, Wysocki chrząknął jeszcze mocniej niż wprzódy i odezwał się:
— Za pozwoleniem.
— A co tam?
— Trzeba byśmy się rozmówili.
— Jak trzeba? czemu nie! cóż to tam jest? — spytał Zadorski.
— Jakbyś to asindziej nie wiedział, [...][1] podnosząc głos Wysocki. Sroki o tem na płocie gadają, że ja się
- ↑ Najprawdopodobniej brakuje słowa rzekł lub powiedział.