wego włosa rutkę siać miała, gdyby on na świecie jeden był a ja druga, nie wzięłabym go.
— Niechże panna Barbara będzie spokojna — rzekł śmiejąc się Jacek — bo mi słowo dał, że panny oprymować nie będzie.
— A toż jakim się cudem stało! — zapytała panna.
— Nic, tylkom go tak mocno prosił o to — rzekł śmiejąc się Jacek — iż w końcu mi przyrzekł.
— A no, żarty! — zawołała Basia.
— Klnę się na poczciwość moją, prawda.
— Lecz jakże może być, aby ten zawadyaka się dał przekonać i uprosić?
— Dosyć, że tak jest jak mówię — zamknął Jacek.
Panna popatrzyła nań długo, potem go obeszła do koła.
— Nie jesteś waćpan ranny? — zapytała.
— Anim był, ani jestem.
— Aleś się waćpan bił z nim? mów — rzekła nakazująco.
— Coś tam nakształt tego było — odparł naciśnięty Zadorski — ale przeszło szczęśliwie.
Radośnie zaświeciły się oczy pannie Barbarze.
— Bóg widzi — rzekła pocichu — poczynam wierzyć, że to już przeznaczenie nasze, jeżeli i Wysocki ustąpił. To dla mnie znak, iż w tem wola Boża jest.
Krótko zabawiwszy pojechał Jacek do domu, kilka dni zostawując Łowczynie, aby mu starego przygotowała.
Koniuszy go badał, ale jeszcze mu się nie zwierzył, czekał aż się sprawa wyklaruje.
Wysocki mieszkał o milę tylko od Wólki we własnej wiosce nie wielkiej, ale dosyć zagospodarowanej. Siostrę za Łączewskiego wydawszy, sam z matką staruszką siedział we dworku nie wielkim, zabawiając się jarmarkami i polowaniem. Matka Skarbnikowa, osoba już w późnym wieku, zupełnie była głucha i dla tego mało się ludziom pokazywała, cała będąc nabożeństwu oddana. Głuchota jej służyła na dobre, boć o panu Ksawerym nie słyszała co mówili ludzie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.