Ksawerek szkół nie skończywszy, gdyż mu do nich wstyd chodzić było, tak zawczasu wyrósł na ogromnego drągala — powrócił do domu i życie zaczął po swej myśli. Konie i strzelba za wszystko mu stały, a za kołnierz też nie wylewał.
Żyć lubił i zwady nie unikał. Ponieważ mu się z szablą dosyć szczęściło, bo i sam nie obrywał, i drugich znaczył, a krew im puszczał, miał się pan Ksawery za niezwyciężonego. Ztąd ta myśl szalona, gdy od panny Barbary dostał odprawę, do niej nie dopuścić nikogo. Zaklął się, że ją musi mieć. Łączewski szwagier jego, człek spokojny, dobry, ponieważ małą miał substancyą a żona mu niezły posag wniosła i Skarbnikową miał za wielką osobę, a rodzinę jej za wielce dystyngowaną, więc się wysługiwał szwagrowi i posłuszny mu był.
W tym też razie stanął na rozkaz p. Ksawerego, najpewniejszym będąc że się spotkanie skończy zwykłym tryumfem. Stało się inaczej. Wysocki odjeżdżał przyduszony, wściekły tak, że mówić nie mógł. Łączewski nie śmiał się odzywać, wlókł się za nim. Ujechali kawał dobry, póki Ksawery przyszedłszy nieco do siebie, nie odwrócił się ku Łączewskiemu.
Straszno nań było patrzeć, tak jeszcze siną miał twarz.
— Ani mru! mru! — rzekł, rękę podnosząc.
— Dałem słowo, że panny oprymować nie będę! Pal ją dyabli — dodał Wysocki — a że jemu nie daruję, to nie...
Łączewski głową potwierdzał wszystko...
— Podszedł mnie podłą zdradą! — krzyczał długiemi ręczyskami wywijając Wysocki — a no! pozna on mnie teraz... Panny oprymować nie będę, ale jemu się we znaki dam, znajdzie on mnie wszędzie... Nie daruję! nie daruję, jakem szlachcic, nie przebaczę... Nogami go podepczę! nogami! Sto bizunów, mało, gardło da! gardło da!
Wykrzykiwał tak Wysocki, aż chrypł, a sierdził
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.