się, że koń pod nim idący się żachał, a co ten się rzucił, walił batem i na koniu się naprzód skrupiło.
Łączewski, choć mu konia było żal, nie pisnął ani słowa, nie będąc pewny żeby mu się też batem nie dostało. W takiej był pasyi p. Ksawery.
Gdy się dobili do domu, trzy dni Wysocki, nie puszczając szwagra od siebie, radził co miał zrobić. Mowa była o zasadzce i bizunach, o spotkaniu gdzieś, o nowym wyzwaniu, o różnych pomstach, i ledwie nie ledwie Łączewski skłonił szwagra do tego, ażeby dał sobie czas do namysłu.
Przystał na to p. Ksawery, szwagier rad, że się uwolnił, odjechał do domu, a Wysocki, nie mogąc zapomnieć swej krzywdy, chodził z nią jak z kamieniem na piersi.
Wszystkim w oczy wpadało, że się zmienił, z ludzi nikt do niego przystąpić nie mógł, tak był zły. Nic mu nie smakowało.
Medytując nad zemstą ciągle, trutynując, jak powiadał, sprawę swą, nakoniec doszedł do tego, że z pełna nie wiedział nawet kto był ten zuchwalec, który go pokonał.
Skarbnikowa swojego czasu miała stosunki. Wysocki z nią, jeszcze za młodszych lat, bywał w Kodniu, przyszło mu na myśl, pojechać się księżnie submitować i na miejscu szukać języka.
Myślał też a nuż mu się nawinie okazya do nowej zaczepki, a obiecywał sobie jej szukać.
Gorączka go taka paliła, że gdy myśl powziął, natychmiast do kufra poszedł, żeby garnitur sobie wybrać co najlepszy po nieboszczyku ojcu, który na nim leżał jak ulał.
Matce na migach pokazał, że u księżnej chce być, co mu bardzo pochwaliła. Następującego dnia przypadała niedziela, więc i nabożeństwo przed cudowym obrazem. Składało się jak najlepiej.
W kościele zaraz spostrzegł strażnika koronnego, którego znał i pokłonił mu się, a po mszy świętej z nim razem poszedł do dworu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.