Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

— Za pięć, praeter propter można ręczyć, a księżna też jej nie puści bez wywdzięczenia się, bo, ja i ona, wiemy dużo! o! o!
Wysocki jeszcze myślał.
— Nie do odrzucenia by to było — odezwał się — tylko trzeba by choć zobaczyć...
— Chodźmy do niej! — zawołał sekretarz.
— Jak! zaraz? teraz.
— A no! odkładane na nic się nie zdało...
Nie bardzo się dał prosić Wysocki i poszli. Wprowadził go Długoszewski z tyłu wprost do pokoju panny, która się wcale odwiedzin tych nie spodziewała. Zdumiały ją nieco, ale odgadła cel natychmiast. Wysockiego znała z widzenia i słuchu. Przyjęła ich nader uprzejmie, a pan Ksawery mógł się przekonać, po świeżej bytności u księżnej, że to była wierna jej kopia przez niezłego artystę wykonana, tak naśladowała ruchy, mowę, miny, akcent swej pani.
Pan Ksawery nie piękny był, lecz wiele mówiło za nim, młodość, obywatelstwo, wioska, tytulik po ojcu... Panna Klaryssa bacznie się przypatrywała. W rozmowie Ksawery nie wiele okazał dowcipu, ale o to wyposażenie do stanu małżeńskiego nie chodziło wcale, miała go za dwoje Rejentówna.
Wolała nawet takiego, nad którym wyższość miała zapewnioną. Siedzieli z pół godziny, w czasie której prawie sama panna Klaryssa mówiła ciągle, a gdy pożegnawszy się wychodzili, szepnęła na ucho Długoszewskiemu:
— Jak ma co z tego być, niechaj nie marudzi!
W środku dziedzińca zaś Ksawery obrócił się do sekretarza i powiedział mu:
— Słowo daję, nie od tego jestem. Kuta, kuta!
Rozśmiał się Długoszewski i podszepnął:
— Na pewniaka idź pan, byle na zbyt nie zwlekać...
Kiwnął głową Wysocki, miał czas pomyśleć że, naprzód Łowczanka nie wiadomo czy pięć tysięcy wyposażenia otrzyma, a powtóre, gdy się jej wyrzekł, do-