Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

brze było pokazać, iż ze dworu księżnej pannę może dostać.
— Niechaj zna! — pomyślał sobie.
Tegoż wieczora Koniuszy się zszedł w stajni z Jackiem.
— A co! — rzekł — bodaj byśmy nie mieli wesela; przysięgnę, że Długoszewski tego drągala swata Rejentównie. Jeżeli to przyjdzie do skutku, asindziejowi może być nie na rękę.
— A to jak?
— Bo i Rejentówna ma ansę, żeś jej nie chciał, gdy ona widocznie go ciągnęła, no, i ten długonogi nierychło opuchłe gardło zapomni.
— A co mnie tam! — westchnął Jacek — ja spodziewam się nie mieć z nimi żadnej sprawy.
— Byle oni jej nie szukali — dodał Drobisz po cichu. Bać się nie ma czego, a pogardzać nie życzę.
Panna Rejentówna i sekretarz niespodzianie a szczęśliwie rozpocząwszy sprawę z Wysockim, nie zaspali gruszek w popiele. Otrzymał zaraz zaproszenie od Długoszewskiego na obiadek pan Ksawery, na którym panna była tak strojna w łupy na księżnie zdobyte, że się sama nią być wydawała. Po obiedzie zostawiono ich tak, aby swobodnie romansować mogli, do czego panna miała i dar i doświadczenie. Ksawery upił się nie winem, ale jej wejrzeniami, a wąsa kręcił stojąc przed nią i już najformalniej oczami się oświadczał...
Zasiedział się do wieczora, ofiarował się odprowadzać, co zostało przyjętem, potem jeszcze z godzinę u niej został, i nocą późną do domu powrócił.
Nazajutrz konfidencyonalnie powiedziała Klaryssa Zielońskiej:
— Moja kochasiu! Już podobno teraz to ja ci mojego miejsca ustąpię! Coś się święci.
— Aby pewno! — odparła przyjaciółka.
— Drąglowaty chłopak, ale młody zakochał się aż śmiech — szepnęła Klaryssa — wioskę ma, possesyonat, cóż ty chcesz?!