chandra przyszła, chcesz sobie tak samowolnie służbę rzucać! Ja nie mam go kim zastąpić, i do końca roku musisz acan zostać.
Nie chcąc się spierać z sekretarzem, Jacek o urlop na dni kilka tylko prosił, zwłaszcza że Strażnik Koronny odjechał był, i pilnej roboty nie było: na urlop więc, po długich sporach, sekretarz się zgodził.
Jacek otrzymawszy go, siadł na bułanego i tąż samą drogą co pierwszą razą, puścił się do chaty leśnika. Jechał teraz weselszy i swobodniejszy, bo od czasu jak rodziców widział, dużo się rzeczy zmieniło na lepsze. Nadzieja jakiejś przyszłości w serce wstępowała, a sumienie się uspokoiło. Różnemi sofizmatami Jacek je do milczenia zmusił.
Znowu tedy na nocleg przybył do karczemki, a drugiego dnia pod wieczór do znajomej zbliżał się zagrody.
Jeszcze jednak kawał drogi miał do przebycia, gdy nagle rozdzierające serce posłyszał krzyki. Pochodziły one z niedalekiego miejsca, a głos co tak boleśnie jęczał, wołając ratunku, zdał mu się być znanym ojca jego głosem.
Z niewypowiedzianem wzruszeniem, konia popędził natychmiast co mógł wyskoczyć i zaledwie kilkadziesiąt kroków zrobiwszy, ujrzał jak Mazanowski na koniu siedzący, starego Antoszka za kołnierz trzymał i po plecach razami okładał z furją, wrzeszcząc:
— A będziesz ty mi chamie jakiś, odpowiadał!
Nim się rozmyślił Jacek, już przypadłszy nagle do szlachcica i szabli dobywszy płazować go począł.
Mazanowski, jakby go piorun raził, obrócił się ku niemu.
— A tyś tu co za jeden, zbóju? — zawołał.
— Tyś sam zbój, co starego niewinnego człeka krzywdzisz, Boga w sercu nie mając.
— A tobie co do tego? — wrzasnął do szabli się rwąc Mazanowski. — Kto mi tu ma bronić, chama rozumu uczyć! Jam tu nad nim starszy! mam prawo!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.