Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

stwo, był nieprzytomny, jak pijany się zataczał. Nie tyle odebrane razy go bolały, co srom jakiego doznał... W passji postradał prawie zmysły, rzucił się na konia i rękę tylko z pięścią wyciągnąwszy ku Jackowi z groźbą, w czwał lasem popędził...
Jacek też, jak tylko go nie stało, natychmiast z konia zsiadł i do biednego podbiegł ojca.
— A coś ty zrobił — wołał Antoszek — co ty najlepszego zrobiłeś? Niech by mnie był bił, nie pierwszy to raz, nie ostatni, duszy by z ciała nie wypędził... a teraz!
Załamał ręce.
— To zajadły, wściekły człek! myślisz, że on ci to daruje, żeś go tak pokarał! Nie zapomni on tego do śmierci, wskróś ziemi pójdzie cię dla pomsty szukać! O! nieszczęśliwyż ja, nieszczęśliwy.
Jacek jak mógł i umiał, starał się go uspokajać, płakał biedny ojciec, i tak wlokąc się zasępieni oba, dobili się do chaty, w której niespokojna Maryś stara na męża czekała. Zobaczywszy z nim syna, skoczyła radośnie naprzeciw niego, ale pociecha krótką była, bo nie mogli przed nią taić co się stało. Trzeba się było przyznać a i o Jacku radzić zaraz, bo mu tu długo popasać u rodziców nie można było, gdyż Mazanowski lada chwilę mógł napaść, i to nie sam ale z ludźmi, albo zabić albo na śmierć zbić.
Zaledwie więc czas mieli się uścisnąć, popłakać, a Jacek ich o swem szczęściu uwiadomił, gdy już o odwrocie myśleć musiał. Na noc spuszczać się nie podobna było, konia nawet rozsiodłać nie dał ojciec, nasłuchając ciągle; a gdy koło północy księżyc w ostatniej kwadrze trochę rozświecił las, kazał siadać i jechać.
A miał przeczucie dobre, bo ledwie się Zadorski w bok znajomemi ścieżynkami odbił trochę od chaty, gdy posłyszał jak ją do koła opasywano. Mazanowski spodziewając się, że ów nieznajomy u leśnika, którego obronił, nocuje, bo w pobliżu nie było gdzie zajechać,