zebrał swoich ludzi i strażników i ostawiał zagrody ze wszystkich stron.
Wpadł potem samotrzeć do chaty i nie posiadał się ze złości, przekonawszy, że tu już nikogo nie było. Szczęściem dla starego Antoszka, oszczędził go, aby nie rozpowiadał o płazowaniu. Musiał tylko wszystkich, co przyszli z tą obławą karmić i poić leśniczy, a gdy się popili, do dnia białego ich w chacie ugaszczać, gdzie mu brewerje dokazywali.
Jacek, który parę dni spodziewał się przebyć u rodziców, nie wiedział teraz czy ma do nich wrócić, czy nazad jechać do Kodnia. Namyśliwszy się dopiero, bojąc o starych więcej niż o siebie, zawrócił do rezydencji.
Mazanowski napróżno się u Antoszki dowiadywał, kto był ów szlachcic Zadorski, imię jego bowiem zapamiętał, i jaką on miał służbę u księżnej. Leśniczy się zaparł, że go nie znał i nic o nim nie wiedział. Że szlachcic się mścić zechce, o tem Jacek był przekonany, lecz nie spodziewał się, aby tak mocno wziął do serca swe plagi; nie wiedział, że miał do czynienia z utrapieńcem znanym z tego, iż guzów szukał i guzy rozposażał ciągle. Los chciał, dając mu szczęście, przysporzyć też nieprzyjaciół, bo i Wysocki i przyszła jego żona i Długoszewski i teraz Mazanowski wszyscy wrogami mu byli. Doliczywszy do tego tych, którzy z nimi trzymać mogli — miał się czem niepokoić.
Gdy znowu tak zawcześnie powrócił jak pierwszą razą do Kodnia, zdziwił się Koniuszy mocno. Jacek zaś nie mówiąc o co i o kogo szło, opowiedział mu, jaką z powodu okrutnego bicia starego człowieka, miał przygodę z Mazanowskim.
— A! bodajże cię! — krzyknął Koniuszy — po coż ci się było do tego mięszać! Świerzbią cię plecy także! Co ci było do tego, że chama, może i sprawiedliwie, łomotał!
— Ależ starca z siwemi włosami!
— Co by mnie siwizna jego obchodziła! — przerwał Koniuszy. — Z chłopami, że to jest naród wielce
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.