wniejszym ludziom niż pan Jacek, nie postanowiwszy nic, spuścił się na to czem natchnie chwila...
W głuchą noc stanął Jacek przed małą karczemką w Wólce i u wrót się zatrzymał. Znano go tutaj jako przyszłego zięcia pana Łowczego. Zastukał do okna aby mu otworzono i wytłumaczywszy gospodarzowi, że wraca z drogi dalszej w której się obłąkał, zażądał noclegu dopóki by we dworze nie powstawali.
Znał obyczaje tutejsze. Sama Łowczyna i Łowczanka byli rannemi ptaszkami, czeladź wstawała też do dnia, ale gdzieby się mógł widzieć z panną Barbarą tak, aby na siebie oczów nie zwracać, trudno było wymyśleć. Zimowa pora utrudniała spotkanie. Trzeba się więc było spuścić trochę i w tem na los a podkraść do dworu, jak tylko się tam zaświeci i poruszy.
Położył się tym czasem na ławie i zasnął; ale sen miał przerywany i niespokojny. W parę godzin na gościńcu się już ruszać zaczęli ludzie, do karczemki zaglądać, a nade dniem wbiegła dziewczynka ze dworu z pytaniem do arendarza czy nie pojedzie do Kodnia. Zdziwiła się mocno zobaczywszy tu przenocowującego panicza, a on po cichu poprosił jej ażeby pannie o nim oznajmiła, bo się na chwilkę z nią widzieć musiał.
Szedł też w ślad za nią i stanął za węgłem domu.
Gdy pannie Barbarze szepnęła dziewczyna o Zadorskim, Łowczanka przeczuciem jakiemś ulękła się, ale nic nie mówiąc matce, narzuciła chustkę i wyszła.
— Łowczanko dobrodziejko — głosem drżącym począł, w rękę ją całując Jacek, mam coś jej do powiedzenia. Stało się nieszczęście ze mną.
— Zabiłeś kogo? — spytała Basia.
— Nie, mnie zabić chcą — odparł Zadorski.
Tak mówiąc Łowczanka wskazała mu aby szedł za nią i wprowadziła go do swojego pokoju.
— Mów — rzekła śmiało — w bawełnę mi nic nie obwijaj, dzieckiem nie jestem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.