Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czołem!
— Kłaniam uniżenie.
— Ja tu od księcia Jegomości z misyą jadę — odezwał się Mazanowski. Książę kłania i domaga się aby mu jego własność była wydana. Doszło do jego wiadomości, iż tu się we dworze ukrywa niejaki Zadorski, samozwaniec chłop, poddany książęcy, syn leśnika. Udaje on szlachcica, ale my mamy na to dowody, co za ptaszek jest.
— Zadorski? Jacek? — spokojnie odparł Koniuszy. Hm?
— Tak, tak! Jacek! — powtórzył Mazanowski.
— U nas go tu nie ma — dołożył Koniuszy.
Bystro popatrzył mu Mazanowski w oczy.
— Co, nie ma? jakto nie ma! ale!
— A, nie ma — rzekł Drobisz.
— Ależ był?
— A, był — mówił spokojnie ciągle, ręce kładąc w kieszenie Koniuszy i nie okazując by najmniejszego wzruszenia.
Mazanowskiemu krew nabiegała do twarzy, był przygotowany do kłótni, do awantury, ale do tego co go spotkało, wcale nie.
— Gdzież się podział? — krzyknął.
— Z pełna tego nie wiem — rzekł stary — bo nie mam obowiązku śledzić gdzie się kto obraca. Przed parą tygodniami wyprawiono go na Ukrainę do Białocerkwi, a co się potem stało, to do mnie nie należy.
Wysocki z Mazanowskim popatrzyli na siebie.
— Wszystko teraz djabli wzięli! — krzyknął leśniczy — roztrąbi się rzecz cała, a ptaszek nam furknie.
Wysocki pięścią się uderzył po biodrach.
— Trzykroć sto tysięcy...
Stali tak rozmyślając, nie wiedząc już jak swój najazd gwałtowny tłumaczyć, a Koniuszy począł poważnie:
— Muszę asindziejowi powiedzieć to, że się na niego do księcia JM. skarżyć będę, bo się na dwór woje-