dłem rwą ludzie, pochłaniają i prędzej im dowcipem trafisz do przekonania niż argumentami.
Mówił żywo, uderzając po papierze, a oczów nie mogąc na jednem miejscu utrzymać. Jezierski brał juz arkusz z rak jego.
— Ty pisz, a Jacek niech stante pede kopiuje na czysto... — dodał — a żywo! Czas płaci, czas traci. Carpe diem! Co dziś może zbawić, jutro się na nic nie zdało!
Ks. Jezierski patrząc na notaty uśmiechał się szydersko...
— Smutna to rzecz pracować nad świstkami, po których pamięci nie będzie — rzekł — ale gdy potrzeba, sakryfikować się musiemy...
— Potomność kiedyś do waszego rachunku to wpisze! — rzekł podkanclerzy.
— Nie dla każdego potomność! — odparł ks. Jezierski — Bóg z nią, byle obowiązku człek dopełnił.
— Jeziersiu! — gorąco! — dodał ściskając go podkanclerzy... Dodaj pieprzu i soli!
Uśmiechnął się spoglądając na milczącego Jacka.
— A! — przerwał już do stołu się zbliżający kanonik — na miłość Boga, niech wasza Excellencya, zlituje się nademną i Jacka tego wynobilituje, bo mi wzdycha wprost w ucho i czyni dystrakcyą. Doszedłem przecie na co mu szlachectwo potrzebne — mówił dalej patrząc z ukosa na czerwieniącego się Jacka — oto lat temu ośm, niech W. Excelencya słucha i admiruje, lat temu ośm jak jest zaręczony ze szlachcianką i oboje czekają na to aby się pobrać.
Ks. podkanclerzy ruszył ramionami w ten sposób iż prędzej było można przypuścić, że się litował niż dziwił stałości uczuć.
— Obiecałem — rzekł sucho — a co obiecuję, staram się dotrzymać. Uszlachcamy dużo, ale szlachta się kwasi.
— Jednym mniej, jednym więcej — wtrącił ks. Jezierski.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.