Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

— A co tobie Maryś, że dziś o tej porze przychodzisz? Czy co chowaj Boże na pensyi?
— Nie ma nic, ojczuniu — nie ma nic... Zapomniałam seksterna... lekcyi nie ma, tom przybiegła, zaraz powracam.
— A możebyś coś przetrąciła? spytał ojciec.
— Jeść mi się nie chce.
— E! Nie wierz gębie — Połóż na zębie, rzekł śmiejąc się ojciec — to stare poczciwe przysłowie.
— Do prawdy mi się nic a nic jeść nie chce — później, ojczuniu.
Rzepczak stał we drzwiach, zdało mu się, że córka była czegoś zafrasowaną. Przewracała papiery niespokojnie.
— A, nie kłamiesz ty — jakaś — rzekł nieodchodząc — bo, jakby co było z temi Filipowiczami, to lepiej mów odrazu. Opijają mnie... odzierają a jakby jeszcze ci źle było, niech ich kroćset...
— Daję ci ojcze słowo — nie ma nic.
Przybiegła to mówiąc, poklepała go po ramieniu i pocałowała. Rzepczakowi się twarz rozjaśniła. Tymczasem goście się na obiad zbierali i wesołe ich głosy słychać było z restauracyi. Drzwi się otwierały, dziewczęta śmiały się, talerze pobrzękiwały. Marysia nastawiała ucho bacznie. Rzepczak wyszedł przyjmować swoich klijentów.
Było już pięciu, gdy szósty wsunął się pan Emil Drażak i powitawszy się z poprzednikami, zajął miejsce swoje w kątku. Obok, przy tym samym stole siedział malutki, prawie karlego wzrostu, siwy staruszek, urzędnik także, który już się emyrytury dobijał. Ciekawa to była postać... wyschła, wymęczona, z par-