Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdyby tak mnie panno Basiu — odezwał się Radzca, ręczę że nie miała byś tej konsyderacyi, aby mi ciepło zachować stawinogę — a dla młodego...
— A cóż?? śmiejąc się odparła otyła Basia — a pewno? Pan Radzca sobie radzi i je prędko, a młody ma o czem myśleć, to mu stygnie — toć litość trzeba nad nim mieć!
Przyklaśnięto Basi, która starego zwyciężyła.
— Młodość ma swe prawa — odparł Hustakiewicz — i przywileje — immunitates, tak... tak...
Emil jadł powoli zamyślony. Profesor Dygalski już wstał po pieczystem, zęby wykałał i ozwał się do gospodarza, który w tej chwili wszedł.
— Szanowny panie Teodorze — pieczyste było dyable, dyable twarde!!
— Ooo!! rzekł Rzepczak — twarde! a piekło się długo... Proszę!
— Musiał kogut być stary kawaler jak ja... oderwał się Radzca, myśmy wszyscy twardzi do zgryzienia.
— Nie — panie to była stara kwoczka — odezwał się Rzepczak.
— Jeszcze gorzej! przerwał Hustakiewicz, stary kogut może był do skruchy powołanym, ale stara kwoka...
Spojrzał na Emila.
— Waćpan panie Regestratorze, jako młodzieniec faworyzowany, przez niewiasty, winien byś stanąć w ich obronie? rzekł pochylając się do niego... hę?
— Same się one bronią — odezwał się Emil... a ze mnie zły adwokat.