Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

nie ożeni, a romanse się płaczem kończą... Czy ty tego nie wiesz?!..
— Wiem, odezwała się Marysia — ale romansu nie ma — niech ojczunio będzie spokojny. Mnie to nie w głowie.
— Pocóż kłamiesz? krzyknął Rzepczak zakładając ręce na piersiach — już ci słowa nie rzekę. To twoja rzecz, dzieckiem nie jesteś... po co.
Marysia z pół wesołą, pół smutną twarzą przyszła do ojca.
— Ojczuniu, rzekła — co prawda to prawda, przyniosłam mu i oddałam liścik... ale nie odemnie.
— A! do kroćset, to jeszcze gorzej! zawołał Rzepczak — żebyś już choć szczęśliwą była — ale za cudzy miód pokutować... co tobie takiego?
Marysia śmiejąc się ściskała go.
— Już ty mi się nie łaś — rzekł — to licha warta sprawa.
— Oni się pożenią — szepnęła dziewczyna wzdychając — nie ma w tem nic złego. Gdybym nie była o tem przekonaną, nie podałabym im ręki.
Ojciec, nawykły córce ulegać, popatrzał i zamilkł.
— Mnie to tam nic do tego — odezwał się — ty wiesz, ja tobie ufam, bo rozum masz — a jak się zaplączesz i z pensyi cię wygnają...
Zadumała się Marysia, łzy jej w oczach stanęły, nie odpowiedziała nic, schwyciła książki, raz jeszcze pocałowała ojca i wybiegła.
Dnia tego na pensyi była narada walna. Baronowa z Maksem przyszła nalegać o jaką determinacyę i znalazła w pani z Villamarinich nie dawną swą przy-