Był też tego dnia ubrany smakownie jak nigdy czarny tużurek leżał na nim jak ulany, kamizelka wykrojona odsłaniała śnieżnej białości szmizetkę, haftowaną nadzwyczaj misternie, krawat był ponsowy, rękawiczki bismarkowskiej barwy, a buciki lakierowane szyte białym jedwabiem, mogły iść choćby na wystawę. Woń, która tego dnia atmosferą nadzwyczaj silną otaczała pana Rabsztyńskiego, była mieszaniną ambry i patchuli.
Panna Tekla popatrzała na niego obojętnie i — usiadła.
— Tak dawno nie miałem szczęścia widzieć pani?
— Dawno? spytała panna z niedowierzaniem.
— Przynajmniej, mnie się ten czas wydał — wielkim.
— Pan się nudzi w Warszawie!
— A! nie pani, ale gdy jej nie widzę...
Panna Tekla popatrzała i rozśmiała się — ruszyła zlekka ramionami. Maks — pozbawiony odpowiedzi, zakłopotał się o ciąg dalszy rozmowy. Czas był krótki, lada chwila mógł wrócić Filipowicz, albo z gabinetu Ciocia Baronowa z panią z Villamarinich, a dzień ten był przeznaczonym na „wynurzenie uczuć.“
Musiał więc, choćby nie bardzo zręcznie — wynurzać.
— Oddawna — odezwał się, spuszczając oczy skromnie — od dawna mogła pani uważać z jaką czcią dla niej i uwielbieniem jestem. To się wyrazić nie daje... Nie mogę dłużej się powstrzymać — pani pozwoli... abym dziś — niech pani wierzy...
Tu się splątał trochę. Panna słuchała z uwagą,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.