Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

— Moja panno Teklo... bądź więc ze mną otwartą jak z matką... ktoś inny zyskał to serce...
Zarumieniła się bardzo mocno panienka, zdawała wahać czy ma skłamać czy otwarcie się przyznać, i bez wielkiego namysłu, odparła.
— Być może.
Był to szept bardzo cichy.
Pani z Villamarinich zamilkła.
— Ale jakimże sposobem... gdzie — kiedy, u nas nikt nie bywa...
Tekla zmilczała, tłomaczyć się już więcej nie chciała. Napróżne było naleganie czułe.
Trochę obrażona a bardzo niekontenta, opuściła wreszcie pokój naczelniczka.
W całej pensyi panował jakiś dziwny stan rozciekawienia, bieganiny, szepty, podglądania. Ciekawe oczy panienek, uszy ich delikatnym obdarzone słuchem, chwyciły coś, domyślano się reszty. Czuły towarzyszki Tekli, że jakaś katastrofa się gotowała. Filipowicz w istocie chciał natychmiast dać odprawę Marysi, ale po namyśle wstrzymał się ze względów administracyjnych. Marysia zaraz po wyjściu naczelniczki wsunęła się do pokoju Tekli.
Zaczęły żywo szeptać z sobą.
Rzepczakówna z sali słuchała całej sceny w salonie, wiedziała o obwinieniu Emila i siebie za pośrednictwo. Przybiegła przerażona, zapłakana... spowiadając wszystko przed przyjaciółką.
Ta ani na chwilę nie straciła przytomności. Wysłuchała opowiadania, uściskała Marysię.
— Ja dłużej tu pozostać nie mogę, rzekła — zatrzy-