co u nas też przypada rzadko i nie liczy się do konieczności.
I tego dnia było dziwnie świeżo, a Basia nawet na starym stoliku, w starej musztardniczce postawiła bukiet skromny.
Wchodzący profesor Dygalski przyjemnie był tem zdziwiony, a mały Hustakiewicz nieomieszkał tego przypisać względom dla młodzieży panny Barbary, czego się ona zresztą nie zapierała.
Basia też tego dnia w świeżej sukience, z kwiatkiem we włosach, rumiana, wesoła, śpiewająca — ochoczo się uwijała, rozkładając żelazne grabki i otłuczone talerze. Zapowiadała wszystkim wchodzącym, że była — zupa rakowa.
Pan Rzepczak, który świeżo wrócił z kościoła od Ś-go Krzyża, kręcił się zacierając ręce, i zaglądając to do szyneczku, w którym był hałas wielki, to do restauracyi o której piękną fizyognomię mu chodziło.
Pierwsi przybyli mieli zabrać swe miejsca, gdy — co się nadzwyczaj rzadko przytrafiało — ukazała się przechodząca przez pokój, właśnie wracająca z kościoła też, panna Maryanna.
Hustakiewicz i Dygalski wstali witając ją. Panienka, acz nie uderzająca pięknością wcale, szykowna była i zręczna, wiele życia miała w twarzyczce i zajmowała starych kawalerów, szczególniej wyrazem mówiących bardzo oczek, iskrzących co żywo.
Chciała się tylko przysunąć, popatrzywszy po gościach, jakby kogo oczyma szukała, gdy Hustakiewicz ją zaczepił.
— Panna Maryanna — zawołał — nie raczy nam nawet okazać swojego oblicza... a nam by nieraz jej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.